poniedziałek, 17 grudnia 2018

Jam Pytia, jam wyrocznia, wyroków boskich wieszczka.

W nocy z wtorku na sobotę dostałam we śnie chyba jakiś przekaz. Bo jak obudziłam się rano, to przed oczami miałam ogromne zielone litery na czarnym tle: TOXIC EMERALD !!!  TOXIC EMERALD !!! 
(Wersaliki z szeryfami belkowymi i z dużą ilością wykrzykników)
Był też podkład dźwiękowy - krzyczał: TOXIC EMERALD !!!  TOXIC EMERALD !!! - i poza tym nic, żadnego obrazu, żadnego wyjaśnienia. Ani tekstu drobnym druczkiem, ani odnośników do tekstów zródłowych, ani pocałuj się w zadek. 

Delficka Pytia podobno naparzała heksametrem, zrozumiałym tylko dla kapłanów-tłumaczy, ale jak widzimy dwa proste słowa po angielsku wcale nie są łatwiejsze do odkodowania. 

Czyli albo kosmici, albo Istoty Świetliste albo ewentualnie emerytowana Frau Sąsiadka z parteru dla zabicia czasu para się parapsychologią i trenuje telepatię, a drzewiej była angielskojęzycznym zecerem z uczuleniem na zieloną farbę drukarską. 

Albo po prostu to ja wariuję. Co jest VERY POSSIBLE !!!  VERY POSSIBLE !!!

..........................................

Natomiast w niedzielę padał śnieg - i to już jest właściwie wystarczający powód, żeby go nienawidzić, że pada. Ale nieee, co tam, to za mało, trzeba tym śniegiem zacząć padać akurat wtedy, jak już ruszyłam doopę żeby całkiem na chacie nie zwariować i byłam akurat godzinę drogi na piechotę od domu. No to sobie ta godzinę spędziłam na szybkim truchcie z zamkniętymi oczami, bo oczywicie padał mi prosto w twarz, jakby nie mógł lecieć w drugą stronę i padać mi w plecy.
Grrrrrrr!!!

No ale przynajmniej się przewietrzyłam. I blisko domu zobaczyłam jeden wielgachny budynek, którego poprzedniego dnia nie było jak jechaliśmy tamtędy do sklepu, przysięgam. Niewykończony był jeszcze co prawda, bez okien, ale wielki jak nie wiem co, no przecież zauważyłabym go w sobotę! 
I żeby to był pierwszy taki przypadek, ale nie, to co chwilę tak. Zaprawdę niedługo uwierzę że żyjemy w Matrixie. 
W dodatku jak się taki budynek-niespodzianka nagle gdzieś pojawia, to ja nie potrafię sobie nijak przypomnieć, co tam było poprzednio, więc HELOŁ, przypadek? Nie sądzę. Upgrade systemu jak cegłą w oko!

..........................................

Tymczasem z tęsknoty za kolorami powstają tęczowe zorze, jako tło dla Bardzo Dziwnych Zwierzątek.
(do nabycia, jak ktoś zainteresowany to jak zwykle na diabelwburaczkach@gmail.com)






Mały (A5)















Duży (A4)















I chyba odkryłam mój ulubiony papier akwarelowy. Arches Grain Torchon.
Jeeejk!!! Boski jest. Wieszczę długi, szczęśliwy związek. Nietoksyczny. 

~(*♥*)~

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Historia żółtej ciżemki w barbarzyńskim kraju dzikiej północy.


W tamtym tygodniu w autobusie podeptałam jednego faceta i wcale nie było mi przykro. 

Bo po pierwsze usiadł w najbardziej idiotyczny sposób, w jaki można siąść w autobusie - nogi miał w poprzek tego wąskiego przejścia w tyle, znaczy siedział po jednej stronie, bokiem, a nogi miał oparte o drugą stronę. Siedzenia w tylnej części autobusu są na podwyższeniach, więc jak wstałam i zeszłam na podłogę to jego nogi były na wysokości mojego półuda, czyli ani przeskoczyć, ani obejść. 

A po drugie (i to chyba wyjaśnia dlaczego tak głupio siedział) to typ się w takie trzewiki fantastyczne ustroił, w takie ciżmy paradne i cud orientu, że paaanie złoty, Alladyn wysiada: czuby długie, wąskie i w górę zadarte, jak rogi księżyca w nowiu, jak kły mitycznego olifanta, szpice subtelną zapewne w zamyśle arabeską z zamszu spowite. No sam Sułtan Brunei by się nie powstydził. Jakaś gruba okazja musiała chyba być, no bo kto ubiera coś takiego na codzień. A tym bardziej na jazdę zatłoczonym zbiorkomem. Jakby autobus podskoczył na czymś na drodze, to by sobie oczy powykłuwał, szach perski.

No i taka sytuacja: ja chcę przejść, nasz kalif cofa te sierpy księżycowe pod siedzenie, ale nie daje rady, bo tam po prostu nie ma aż tyle miejsca, nikt nie projektował autobusów na takie kosmicznie odjechane kierpce. 
Ja muszę wysiadać już naprawdę, on podnosi nogi i nimi bezładnie macha, próbując chyba upchnąć je w jakimś skleconym naprędce czwartym wymiarze, ale się okazuje że akurat czarodziejskiej lampy z usłużnym dżinnem dziś przy sobie nie ma i nic z tego, więc w panice wymachuje tymi szablami jak najdzikszy z osmańskich janczarów, to z kolei wywołuje popłoch wśród najbliżej stojącej gawiedzi, wszak nikt nie chce skończyć z kłem mamuta o oku. W końcu jakoś tak bez sensu postawił je nagle na podłodze dokładnie w momencie, kiedy zdecydowałam się przejść niejako pod nimi, górną połową ciała robiąc unik w lewo. 

No i tak to podeptałam, się zaplątawszy. 
Trudno. Nie moja wina. Trzeba się było w takie kindżały wbijać? Służba w kalifacie pewnie już wie, że jak stary wskakuje w te swoje wysiepane ciżmy to w promieniu półtora metra panuje strefa śmierci, ale my, prosty lud północy, nie wykształciliśmy odpowiednich procedur. No i Sułtan Brunei w sumie raczej miejskim nie jeździ, to przede wszystkim. 

I tak dobrze, że w tej sytuacji nie straciłam głowy - całkiem dosłownie, prawda, ha haaa.


No to teraz obrazek. Mam nawet sierp księżycowy na tą okazję! O, proszę:












Tak tak, to wasze koty robią w nocy, jak śpicie. GAPIĄ SIĘ NA WAS I ŚWIECĄ! Snując swoje pokrętne kocie plany, na przykład czy zapolować tej nocy na stopy wystające spod kołdry. Albo o której bezlitośnie wczesnej godzinie najlepiej obudzić człowieka żądając śniadania, które następnie zostanie ostentacyjnie zignorowane. Albo jak mocno walnąć śpiącego ludzia łapą przez łeb w ramach walki z nocną nudą. I takie tam kocie sprawy. 

To czołem, rogiem i burakiem moi mili, miłego tygodnia. 
A jakby ktoś chciał wejść w posiadanie akwarelowego, nieinwazyjnego kota, to jak zwykle, pisać na maila.

]:-*

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Ówaga, oszczeżenie! Aczkolwiek chyba po czasie.

Na bloga były cztery wejścia ze ścieżki "improwizacja bitwy w Krajantach".
Czy ja o czymś nie wiem? Jak mnie nie było, to urzadziliście tu bitwę? Halo, jest tu ktoś z Krajantów?! Znaczy generalnie to nie mam nic przeciwko, buraków nie rozkopaliście, nawet nać nie połamana, wszystko stoi jak stało - tylko tak z ciekawości pytam. 

Oraz takie zapytanie z pogranicza masarstwa i taksydermii nastąpiło: "kiszka na kiełbase musi byc odwrucona czy ni jak lepiej"
I przypuszczam że wiem, do krótego posta google skierowało tego poszukującego: do kiszki z jamniczka! Haaa! Tak zwany element niespodzianki tu nastąpił dla poszukującego. 

Z kulinariów to jeszcze "kalafior przebranie" - płakałam bardzo, ze wzruszenia. Serio, chciałabym to przebranie zobaczyc, jako widz przedszkolnych i wczesnoszkolnych sztuk zawsze najbardziej lubilam dzieci przebrane za drzewa, pagórki i tym podobne nieruchomości. 

Ktoś szukał tu też pomocy w temacie "złe duchy i ich wpływy na zdrowie" - no, można zepchnąć kaca i reumatyzm na złe duchy, czemu nie - oraz - UWAGA, UWAGA, DOCHODZIMY DO CLOU TEGO POSTA - "wpaszdzierniku przydzie planetax" !!! 
Buaaa! Ludziska, uciekajta, chowajta bydło do komórki, dzieciaki do wersalki! Planetax przydzie! Wpaszdzierniku!!! 
Dobrze że juz grudzień w takim razie. To chyba już przyszoł, i poszoł se w pierony, nie? Kimkolwiek jest.

................................

A wiecie co ja w piątek zrobiłam? Wróciłam z pracy do domu, zdjęłam w przedpokoju kurtkę-czapkę-szalik-buty, poszłam do sypialni i przebrałam się w domowy dresik, po czym... wróciłam do przedpokoju i ubrałam kurtkę-czapkę z zamiarem wyjścia z domu i pójścia do pracy!!! 
No przecież to jest straszne!!! Uważam to bardzo smutny incydent w moim życiu, serio. 
Bo pokazuje boleśnie, że moje życie składa się praktycznie tylko z pracy, a poza tym niewiele się dzieje. Dom to taka chwila przerwy od roboty - co daje nam następujący schemat:
1. Rano wychodzę z sypialni, idę do pracy
2. Wieczorem wracam z pracy, wchodzę do sypialni
3. Śpię.
I teraz znów punkt 1. i tak w kółko. Więc mój umysł postanowił że punkt 3. jest tu całkowicie zbędny - i nie sposób mu odmówic logiki w sumie, niestety. Jednakowoż biologia domaga się swoich praw, punkt 3 jest nie do ominięcia, więc może w następny piątek po prostu dam sobie spokój z powrotem do domu i będę nocować pod biurkiem. 
Ehhh...

I nie wiem czy to przez to przykre wydarzenie, czy przez aurę ogólnie (a może przez wszystko na raz), ale cały weekend był do doopy. Oboje taplaliśmy się w jakimś marazmie takim, w stetryczałych wspominkach że: kieeedys, łooo, kiedyś to było lepiej! I że: jaki to ma sens wszystko w ogóle, i niezwykle obrazowo opisywaliśmy sobie nawzajem, jakimi to wrakami już jesteśmy. 
Łojezusicku, straszny to był weekend. Straszny. Takie katharsis ale bez finału, bo oczyszczona to się nie czuję niestety. 

Zaczęłam sobie podglądać "Friends" od początku, no bo to taki jakby powrót do przeszłości, nostalgia itd, no i z jednej strony było zabawnie momentami, ale momentami też smutno dosyć, że o rany, tak było i już nigdy nie będzie. Co jest całkiem normalne, wiem, ale jednak przytłacza. 
Jedynym pozytywnym punktem jest to, ze wtedy na przełomie wieków po angielsku umiałam może ze 100 słów (nie miałam w żadnej szkole angielskiego), i to umiałam je tylko dzięki Björk, której teksty z bookletów CD tłumaczyłam sobie z analogowym słownikiem w ręce i zapisywałam w zeszycie, dzielnie walcząc z idiomami - a teraz moge oglądać w oryginale i rozumiem. Oni tam bardzo wyraźnie mówią, więc to idealny serial do nauki języka.
I z tego jestem dumna, a co. Bo to jedna z bardzo niewielu rzeczy, które osiągnęłam w życiu. Jest to nadal poziom Neandertalczyka w stadzie Homo sapiensów - ale jednak już gałąź wyżej od pawiana, prawda.

Aha, aha, a najzabawniejsze - albo może "najmelancholniejsze" w sumie - to było jak włączyłam pierwszy odcinek i ze zdziwieniem wielkim myślę "Łaał, to na początku inna aktorka grała Rachel? Nie Jennifer Aniston?!" No i po 10 minutach dopiero zajarzyłam, ze ta inna to właśnie Aniston.

No i tak to. To komuś jeszcze po wilczku może? Powyjemy?













I tu taki mono-chromo jeszcze, aczkolwiek lico rumiane (od mrozu pewnie)




poniedziałek, 26 listopada 2018

Wyją wilcy, wyją.

...bo tęsknią za latem. 




Co roku o tej porze maluję wyjącego wilka, bo ciężko mi znieść początek zimna, i wyję wewnętrznie, cierpiąc. Oj, oj. 
A potem znowu w styczniu / lutym te wilki mi wyją (w duszy i na papierze) bo już nie mogę dłużej tego zimna wytrzymać i mam wrażenie, że jeszcze jeden zimny, szary dzień i pęknę na pół jak zmurszała purchawka.
Ale w tym roku to przyznam sama, poleciałam trochę. Sami zobaczta.

Tu dzieła zebrane na pierwszy rzut:




A tu szczegóły:

NUMER 1









NUMER 2












NUMER 3











NUMER 4














NUMER 5













NUMER 6










No. Także ten, jeśli ktos czuje potrzebę wycia, to zapraszam. Razem raźniej. Który wam najbardziej? Bo mi trójka chyba. 
Ale jedynka tez coś w sobie ma, czuc tą mroźną noc tam. 
No i samotnik spod piątki też łapie za serce, tak sobie samiutki siedzi i wyje.


Wilcy są do nabycia, 20 € razem z przesyłką. Dwie dyszki i mozecie razem wyc do upadłego :D
(diabelwburaczkach@gmail.com  proszę, jak ktoś zainteresowany)


Spójrzmy prawdzie w oczy: przyszło. 
Wielkie Zimno! Wielkie Zło! Czas ciężki i okrutny!!! 
To czas próby! Próby gryzącej wełny, mokrych skarpet, fontann burego błota pryskającego nam spod aut na spodnie... Nie odwrócimy tego, nic nie poradzimy, będzie ciężko, ale nie możemy się poddać. Wierzmy gorąco, że ma to jakiś sens, i że kiedyś ustanie i zostaniemy nagrodzeni ciepłym blaskiem słoneczka świecącego nam na plażowy / tarasowy leżaczek. 

Jest to również próba tolerancji, moi drodzy. Próba widzenia w ciężkich chwilach w drugiej osobie przede wszystkim człowieka! Bez uprzedzeń. Mowa oczywiście o traktowaniu tych wśród nas, których duszę przeżarło już na wskroś Białe Zło i które - przebóg! - lubią zimno i śnieg!!!! Buaaaa!!! Ojeeee!!! Chce się tylko zakrzyknąć "Apage!" i uciekać, kreśląc w powietrzu ochronne runy i rzucając za siebie główki czosnku. 
To jest bardzo szukujące, ja wiem. Przepraszam za ten niespodziewany cios, jak ktoś zemdlał, to poczekamy chwilkę aż odemdleje.  

Już? No to dalej:
Być może są wśród nich nawet i tacy, którzy - uwaga, złapcie się teraz czegoś żeby znowu nie upaść - lubią rajstopy pod spodniami!!!! Ha! To wcale nie jest niemożliwe, wszak odchłań obłędu jest głęboka i bezdenna i może prowadzić nawet w takie czeluście. 
Tak, tak, to wszystko oczywiście wariaci, ale raczej nieszkodliwi i nie zasługują na gorsze traktowanie ani ostracyzm, pamiętajmy. Nie wymagają egzorcyzmów, czy przykuwania łańcuchem w loszku. To w końcu też są (tak podejrzewam) istoty ludzkie. Trzeba się nawzajem szanować.

Na ich widok nie wytykamy ich więc palcami, bardzo proszę, nie przechodzimy na drugą stronę ulicy, w sklepie nie udajemy że nagle szalenie nas zainteresował szeroki wybór kurzych podrobów albo przecena slipek męskich białych, krój tradycyjny, rozmiar XXXXL. Bardzo proszę. 

Można z nimi spokojnie porozmawiać, podejść blisko - tylko proszę nie dziubać palcem. Można z nimi pracować razem w jednym biurze, nawet iść na piwo. Ba, nawet szczęśliwe związki z nimi są jak najbardziej możliwe!

Jak tacy ludzie lodu przyjdą do nas na obiad, to podajemy im normalnie jedzenie - nie kostki lodu, nie mieszankę warzywną prosto z zamrażarki czy mrożonego kuraka, tylko zwykłe, ciepłe jedzenie, jak dla normalsów. 
Jak to jest np. szwagier, i przyjechał z waszą siostrą na weekend, to nie trzeba opróżniać lodówki i kłaść jej na płasko na podłodze, nie - oni śpią tak jak my, w łóżkach. Lodowata piwnica też nie będzie potrzebna. 
Jak wyjdzie nagle na balkon, to pamiętajmy, żeby go za chwilę wpuścić zpowrotem, nie wolno go tam zostawiać, bardzo proszę (najprawdopodobniej wyszedł tylko na papierosa) To bardzo ważne, powtarzam jeszcze raz: nie zostawiać go na noc na balkonie! Bo się może bardzo popsuć. 

Ale nie zaszkodzi jak za plecami lub w kieszeni skrzyżujemy palce, a dzieciom zawiążemy czerwoną nitkę albo zawiesimy wianek czosnku pod kurteczką. Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda. Na głos życzymy im idealnie zaśnieżonego stoku na weekendowym wyjeździe, a w duchu powtarzamy trzy razy zaklęcie od uroku. 

Bo kto wie, może to jednak nie ludzie, może po zapadnięciu nocy zamieniają się w jakieś tajemnicze, czarne bestie i biegają po lasach wyjąc do księżyca...



poniedziałek, 19 listopada 2018

Niewolnik żądzy i chuci. Rozmyślania niebogobojne oraz kilka faktów.

Co to się w zeszłą środę wydarzyło, proszę państwa! Otóż wchodzę ci ja na stację pociągu miejskiego, jestem jeszcze na schodach, i widzę że pociąg już wjeżdża. No więc on wjeżdża, a ja do niego - uwaga - podbiegłam! 
Tak, PODBIEGŁAM, no ok, to było może 30 metrów ale ja normalnie wzięłam i podbiegłam, i był to pierwszy raz tych od ponad trzech lat, jak biegłam. I jeszcze nawet miesiąc temu było to absolutnie nie do pomyślenia, gdyż wtedy to właśnie zakończyłam ostatnią terapię mojej złośliwej racicy wymyślającej sobie co chwilę nowy sposób na popsucie się i odmowę usług wszelakich. 
I teraz wam powiem, ile na takich trzydziestu metrach może się wydarzyć: no bo zaczęłam biec, jednocześnie myśląc, że i tak mi się nie uda, ale spróbuję.
No i spróbowalam więc.

I biegnę.
I biegnę.
Biegnę.
(nie że tam od razu jak gazela rwę do przodu, ale jakoś tam podbiegam, powiedzmy jak rączy tucznik)

No i biegnę - i co krok się coraz bardziej dziwię że biegnę. Tak się dziwię, ze aż to zadziwienie mnie wyprzedza, odwraca się, i truchtając tyłem gapi się na mnie - moimi oczami, jak w snach - jak na jakieś kuriozum nie z tego świata. 

Rany, jakie to dziwne uczucie w kostkach i stopach, zapomniałam już!
W połowie drogi do ostatnich drzwi pociągu nagle zwątpienie: więcej nie dam rady przecież, odjedzie mi ten S-Bahn bo mi zaraz kostki i Achilles odmówią posłuszeństwa.
A tu nic, biegnę.
Normalnie jak ten zwykły człowiek, co to bieży obok mnie w eleganckich spodniach-rureczkach garniturowych (samo to zasługuje już na miano wielkiego osiągnięcia) i z teczką, i z obowiązkową brodą. No to ja całkiem jak on. (tylko brody nie mam)  (jeszcze)

I dopadam pociągowych drzwi, wchodzę, siadam na tym zydelku podściennym i nie mogę uwierzyć w to co się właśnie stało. 
Nie żeby to bieganie było bezbolesne całkiem, nie, nie - ale BYŁO. NASTĄPIŁO. SIĘ STAŁO. I to bez uszkodzeń - co mogę z czystym sumienien stwierdzić dzisiaj, po prawie tygodniu od tego napawającego nadzieją na przyszłość wydarzenia.
Tak więc istna sensacja chyba, nie wahajmy się powiedzieć: przełom!

Przełom nastąpił też w leczeniu kanałowym zęba: otóż okazało się, że jest to w ogóle niewykonalne. Tadaaam. 
Gdyż kanał jest tak pokrętny i zły, że żadna dobra siła w postaci igły w niego nie wejdzie. Taki parszywy korzeń pierwotnego zła w niewinnej różowosci mojego dziąsełka, och, och. Korzeń sięgający dna samego piekła. 
No to jak nie, to nie, trzeba wyrwać chwasta (bo pod spodem piękne zapalenie), zaleczyć i wstawić implant za dużo piniondzów. Muchos dineros, Siniora Diablo! 
Ale tak się składa, że i diabła czasem coś podkusi do czynu, i takoż stało się 4 lata temu w sprawie dodatkowego ubezpieczenia nazębnego. To chyba pierwszy mój rozsądny uczynek w życiu, i to już po czterdziestce! Co to będzie dalej? Świat podbiję!
No. To teraz się ubezpieczenie przyda jak znalazł i znacznie odciąży z kosztów. A to bardzo dobrze, bo już i tak mam za dużo długów, w tym dwa co żrą procenty bo nie mam ich z czego spłacać, to następny mi niepotrzebny. 
(Tylko niech mi tu nikt nie prawi morałów w stylu "Trzeba było nie zaciągać" bo właśnie że trzeba było. Bo jak dochodzi do wyboru że albo urlop i dług, albo choroba psychiczna / względnie mord w afekcie na przypadkowej ofierze, to ja wybieram urlop i dług, i takoż w tamtym roku zrobiłam)

Tu taki mały prywatny smuteczek - do wypłaty jeszcze 2 tygodnie, a:
1. w H&M jest piękny, czerwony sweter, mięciutki, szeroki, a rozmiar S i M zawsze niestety znika najszybciej
2. kompletnie nie mam co czytać, ani papierowo ani elektronicznie
I boleje z obu tych powodów. A do kasy z przyszłej wypłaty już i tak czeka kolejka (np. hamulce trzeba w aucie wymienić, i to już od dawna. Nowe okulary to potrzebuję właściwie od jakiegoś roku, no ale mówi się "trudno" i jest się dalej ślepym kretem albowiem moje szkła kosztują mała fortunę. Fortunkę. Fortuneczkę)

Ale chociaż sobie o książkach porozmawiajmy, co? Pokaże wam moją listę (bardzo, BARDZO skróconą listę, taki mega-zip) najbardziej chcianych aktualnie, i zachęcam piekielnie gorąco do podzielenia się tym, co tam wy aktualnie macie na tapecie, w końcu co mi zaszkodzi pomarzyć:


Literatura faktu. Przeżyli / widzieli / zbadali, i opisali:




Kategoria całkowicie odrębna:


No i tak to. Przypuszczam, że chcecie jeszcze jakiś obrazek, wiadomo że każdy woli z obrazkiem, no to skoro książki i czerwony sweter - to może Czerwony Kapturek. A Bardzo Zły Wilk w Krzaczorach symbolizuje te wszystkie instytucje, które czyhają na moment kiedy wypłata wpłynie na konto, żeby rozszarpać ją na strzępy...








poniedziałek, 5 listopada 2018

Wielki Bzzzu. Prawie-elegia o melancholijnej musze. Oraz kot, duuużo kota.

Rachu-ciachu i po Halloween. Szkoda. Uwielbiam cały ten klimat, wystrój, dynie, czaszki, czarownice, czarne koty. 
No i przynajmniej raz można kupić tonę słodyczy bez żadnych dziwnych spojrzeń że "Ona to wszystko zje?!" 
(a zje, zje, co ma nie zjeść)
Nawet czarownicę Sabrinę na Netflixie wciągnęłam - myślałam że to jest jakaś bajka dla nastolatków o miłości w stylu tych tam wampirów Zmierzchu świecących w słońcu brokatem, a tu się okazało, że całkiem fajna opowiastka w wiedźmowatym klimacie, ciotka Hilda - the best one! I optycznie po prostu bardzo ładnie, a jak lubię jak jest ładnie. Scena w kuchni zawalonej cytrynami przerabianymi na przetwory - aaach, mogłabym tam zamieszkać, w tej kuchni, na krześle!
Żadne wielkie kino - lekko ale fajnie i z odrobiną czarnego humoru.

.......................................

Orzechy włoskie z drzewa na naszym podwórku, zazwyczaj pilnie wynoszone przez wiewiórki, sroki i wrony, w tym sezonie padły łupem dwóch sąsiadek. Po wielkiej wichurze poszły z siatami pod drzewo i wyniosły po 100 kilo - tylko po co to nie wiem, bo najeść to się tym nie da, trzeba chyba ze 2 kilo nałupać żeby cokolwiek uzyskać. No ale tak to już jest z ludźmi, że jak coś jest za darmo, to trzeba brać. 
(Co wie każdy, kto kiedykolwiek wystawiał coś na targach. Zniknie nawet twoje prywatne jabłko, nieopatrznie położone na stoliku)
Chyba że orzechówkę będą pędzić, przekonamy się.

.......................................

Oraz mamy w domu muchę. Pojawiła się jakiś tydzień temu, dawno po zniknięciu całego rodu muszego (czy ród muszy zapada w sen zimowy czy po prostu przechodzi do muszej krainy wiecznych łowów, to nie wiem, ale w każdym razie dawno już zniknął)
No a ta lata i lata, samotna taka. Ostatni Mohikanin muszego świata. 
Całkiem inaczej się patrzy na taką pojedyńczą, spóźnioną muchę - w lecie rój much to po prostu rój much. Denerwujące, wkurzające, włażące wszędzie gdzie się da stworzenia. A taka jedyna, samotna, skupia nagle na sobie całą uwagę, zmusza do obserwacji, staje się postacią dramatyczną!

Po kilku dniach zachciałam tego niedobitka jakoś nazwać, bo jednak spędzamy tyle czasu razem. Niech będzie dalej w konwencji indiańskiej, niech będzie Wielki Bzzzu.

Wielki Bzzzu jest melancholikiem. Lata powoli, bezgłośnie i apatycznie, nie tak wściekle jak to czynią muchy w lecie, w ogóle nie traci się go z oczu jak mozolnie przebija się przez bezbrzeżną pustkę pokoju. 
Kręci smętne ósemki jak na zwolnionym filmie. Siada na oknie i patrzy tęsknym wzrokiem we mgłę na zewnątrz, czy może widać gdzieś na prerii horyzoncie jakichś współplemieńców. Macha tymi maleńkimi rączkami "Tu jestem, tu! Czekam!"
Cichutko i skromnie pożywia się na plamce zaschniętego sosu w kuchni. 
W łazience spędza długie godziny, zagubiony wsród odbić w kafelkach, niczym wsród duchów przodków. 
W środę miałam wolny dzień, i razem obejrzeliśmy "Maniac" - na ekranie telewizora mały Wielki Bzzzu błądził w dymie papierosowym doktor Fujity, grzał się na jej maleńkiej czarce herbaty, ckliwie gładził emitowany przez pixele blask jej okularów. 

Do nas, żywych ludzi, się nie zbliża. Porusza się po marginesach naszego mieszkania, nie wchodząc nikomu w drogę. Jakby go już prawie nie było, jakby przeczuwał muszą zagładę, koniec muszej epoki. 
Markotnie, cichutko, boczkiem. Z rezygnacją. 
Mnie natomiast bolał ząb, co może poniekąd tłumaczy to lekkie elegijne zabarwienie obserwacji owada. Ale wisi już nad nim (nad zębem) termin u dentysty, jutro. Ma trwać godzinę. Ten pierwszy raz, bo potem jeszcze dwa terminy. Miejcie mnie w opiece, duchy Mohikan, żeby mi szczęka nie odpadła i żeby pan doktor miał super fajne znieczulające dragi. 

A dla tych, co nie zaglądają na Instagrama, mam tu moją opowiastkę o kocie i dyni. Powstała w ramach Inktober (challenge rysunkowy), czyli jeden rysunek dziennie przez cały październik z finałem w Halloween - ale jako że wszelkie siły wszechświata uparły się ostatnio na urozmaicanie mojego życia swoim do niego wkładem, to dałam radę tylko 20.



Voilà: le Kot et la Dynia!

Nie ufam tej dyni. Lepiej bede jej strzegl!
(nie wiadomo przeciez, co jej do tego lba kostropatego moze strzelic,nie?)


Ha! Mam cie! Nawet nie próbuje teraz uciekac. Nawet nie próbuj.
(no bez szans jest)


Nawet nie drgnij! Ja tu ciagle jestem!
(nie, nie ty, mala myszo. Z tym futrzatym dziwakiem to ty tu jestes calkiem bezpieczna, on ma inne cele)


Obserwuje! Mówilem! Ciagle cie obserwuje.
(nie ma wuja we wsi, nie uciekniesz)



Aha! Próbowalas uciec jak nie patrzylem! Sprytnie dynio, sprytnie. Ale NIE DOSC sprytnie!


OK, dobra. Nie zebys byla moim przyjacielem, nie nie, ale dzisiaj jest nudno. Chcesz sie pobawic? Nie? Hmmm....
(jak mozna nie chciec myszy wypchanej kocia trawka?! cos tu jest naprawde nie tak)


Ej, dynia! Czemu sie przestalas ruszac? Spisz?


Moze jestes chora? Albo glodna? Chcesz cos wrzucic?
Swieza, z zeszlego tygodnia.


EEEEEEJ! Ty mnie slyszysz w ogóle?! Chce sie bawic ty gópia pomaranczowa [paro posladków]


No dobra, ty przerosniety kartoflu! Jak ty sie nie chcesz bawic, to ja tez nie chce!
(no szantaz pierwszej klasy, doprawdy)


Nuuuudnooooo.....


Ej, dynia! A chcesz, zawolam ci moich sluzacych, chcesz?
Nie? Hmmm...
Bo mam dwóch czlowieków, wiesz. Odkad bylem kociatkiem.


A moze masz problem z brzuszkiem, co? Musisz wypluc klaczek? Nie wstydz sie, wypluj to cholerstwo, mówie ci! Dawaj, dawaj!
(porady specjalisty)


Ej, dynia! A moze pobawimy sie na dworze, w ogrodzie?
Nie? Hmmm...
Ale w sumie rozumiem, no. Mokre, zimne lapki, nie? Brrrr!!!! Tez tego nie cierpie.
(przechodzimy do omawiania wspólnych problemów? To chyba juz wyrazne wiezy jakies sie nam tu wytworzyly)


No ale teraz serio, co jest z toba nie tak? Nie ruszasz sie, nie mówisz, nawet nie jesz!!! Odmawiasz zabawy moja mysza, wypchana kocia trawka, bro!
(Bardzo sie caly czas staram nie brac tego osobiscie, wierz mi)



Emmm... sluchaj... Nie chce byc niegrzeczny, ale... Czy jest mozliwe ze ty jestes... yyy... nie tak calkiem zywy? Albo tak jakos... no wiesz, wcale i calkiem niezywy? Moze? Co?


OK, spójrzmy w oczy faktom. Ten kolo tutaj nawet mnie nie slyszy. Przez 3 tygodnie gadalem do niezywej dyni. To jakas zenada jest przeciez. Jak moja sluzba mogla do tego dopuscic?!!!
Grrrr! Moja zemsta bedzie bolesna i bezlitosna!


Oho, o wilku mowa. Tak, zabierzcie go, zdrajcy. Ukorzcie sie, na kolanach, i moze zabije was SZYBKO. Moze.
(rozjuszyli bestie - beda srogie konsekwencje)


A to co k... kostki wolowej?! Woooow! Ej, to ty jestes zombi?! Czemu mi nie powiedziales od razu?! Ale zarabiscie! Mega hyper super duper zarabiscie!




Bo teraz, mój przyjacielu, zawladniemy swiatem!!! Z twoim wygladem i moja nieporównywalnie szczwana inteligencja, ohhhh! Na kosci Wielkiego Cthuhlu, przejmujemy ten swiat, czlowieki!!!!
Bua-ha-haaaaaaa!!!!


KONIEC.


Nie wiem czy ostatecznie udało się tej arcyprzebiegłej szajce przejąć władzę, tutaj w kazdym razie nic za bardzo nie widać... (ale może to część planu) A jak u was? 

P.S. Dziękuję serdecznie wszystkim pocieszycielom z ostatniego razu. Naprawdę, zrobiło mi się cieplej, miękcej, i pachniało czekoladą. Serio.
Jesteście najlepsi ♥


~(*♥*)~
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...