piątek, 18 września 2020

Czy Ben Hur chodziłby dziś w dresie a Piast Kołodziej jeździł BMW?

Macie takie słowa albo wyrażenia, które śmieszą was niezależnie od kontekstu i sytuacji? Albo wywołują jakieś inne uczucia? Takie słowa-zapalniki wywołujące nieprzerwany strumień emocji, obrazów, i to nawet animowanych i w 5D? Bo ja na przykład mam ochotę zabić natychmiast każdego, kto mówi "pieniążki" (jeśli jest w wieku powyżejprzedszkolnym, bo maluchom niech będzie, nie znają jeszcze tego świata)


Ale najlepiej jak ktoś mówi na samochód "wóz". Że szuka kluczyków do wozu, siedzi w wozie, jedzie wozem. To chyba ma z założenia brzmieć nonszalancko i efektownie, tak od niechcenia, że "Ah, taki tam wózek, za sto milionów jedynie był, to wziąłem, bo mój tresowany opos wirginijski jakieś tam drobne wyszperał ze szpar w podłodze ostatnio i w sumie nie było na co wydać." 

Albo odnosi się do golfa 3, stuninowanego bez cienia litości dla sensu i estetyki - deska do prasowania pyszni się na wspornikach z tyłu, z przodu 5 mm nad asfaltem dumnie zwisa metalowy karnisz z lat 80-tych. Lakier świeżo przetarty skórką od słoninki i wyfroterowany na błysk puszystym kurczakiem co akurat na podwórku pod nogami sie plątał. Na lusterku obowiązkowo 45 drzewek zapachowych Wunderbaum albo wielkie pluszowe kostki do gry.


Tak czy siak, u mnie nie ma rady: ktoś mówi "wóz" a ja od razu widzę drewniany wóz zaprzęgnięty w osiołka, może być drabiniasty, załadowany sianem czy inną brukwią, i nasz kierowca o wyglądzie Piasta Kołodzieja, w lnianej koszuli i onucach - ale w słonecznych okularach, ze złotym łańcuchem oplatającym szyję, dostojny, z włosem przystrzyżonym od garnka i utwardzonym wodą po wygotowanych kartoflach. Król szos i gościńców. 

Ale to dopiero początek filmu w mojej głowie, bo oto teraz jedzie, jedzie ten nasz pan żywiołów, szalonym pędem, galopem, a wyprzedza go dziki ryk oślego napędu, już czuć swąd palonych metalowych obręczy na koła, trących o asfalt. Wypada zza zakrętu na pełnym gazie, brukiew jak grad leci na przechodniów. Osiołek oczywiście bez migaczy, bo po co Królowi migacze, na uprzęży złote breloczki od Dolce Gabbana wysadzane sztucznymi brylantami swym blaskiem koszą tych przechodniów, których nie położyła brukiew...


No i (UWAGA, przechodzimy znów na moment do reala) kierowca opowiada na przykład, że jechał tym wozem odebrać z dworca w Koluszkach swoją ciocię, rumianą dobrotliwą staruszkę o błękitnych oczach, z walizką wypchaną słojami swojskich konfitur - a mi wyobraźnia szaleje i ach... proszę państwa... ! Te mrożące krew w żyłach drifty osiołkiem na zakrętach, że aż iskry spod kopyt, a siano z wozu, złoty łańcuch na szyji trzepocze, spocona ośla sierść! W przydrożnym rowie żul Mieciu dogorywa sobie spokojnie po nocnych dożynkach w barze, nagle wpada mu w ręce słój konfitur cioci, błyszczy w słońcu jak gwiazda zwiastująca wybawienie, Mieciu już okiem fachowca ocenia, czy nastawić je lepiej z wódką czy ze spirytusem...
I teraz na stację benzynową nasz wozak zajeżdża, pod same drzwi, tankuje osiołka wysokobiałkowym owsem, siebie red bullem, ciocię melisą. Na rozżarzone koła leje wodę z wiaderka. Para bucha, osiołek pomrukuje cicho, gotowy do ponownego rozpędzenia się w trzy sekundy do setki. Piękne panny wodzą rozmarzonym wzrokiem za naszym bohaterem, za tym ujeżdżającym dzikie wichry samotnym wojownikiem, co to przeciwności losu jak te zapałki: traaach! A on odrzuca wiaderko, pada na kolana dzierżąc w dłoni kluczyki, którymi niczym z bicza trzaska, i miotając wkoło okiem dzikim, krzyczy: „This! Is! Spaaaarta!!!“ a pas saszetki Kalvin Klein skosem jego muskularną pierś przecina...

 
No. Tak to z grubsza zawsze się dzieje właśnie. I dlatego później nie pamiętam, jak ciocia miała na imię, albo czy przypadkiem nie była wujkiem. Nigdy nie umiałam się skupić na dwóch rzeczach na raz.
A jakbym miała taki talent do biznesów jak do wymyślania bzdur, to miałabym już swoją prywatną, egzotyczną wyspę z flamingami tańczącymi tylko dla mnie na tle epickich zachodów słońca, i rafą koralową jedzacą mi z ręki, i gościnne pawiloniki dla was.

 

--------------------------------------------------------------------


A teraz was zaskoczę - to znaczy tych z was, co nie śledzą mnie na Instagramie - i pokażę moją nową, modelimaw
ą pasję:


KRÓWKO, STRAŻNIK LASU

Popatrzcie jak pięknie zmienia kolory w zależności od kąta padania światła. Farba taka magiczna ~(*♥*)~


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
STRAŻNIK LASU bez imienia, 
kobaltowo-fioletowa farba
 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
CROCORHINO,  
STRAŻNIK LASU nieco egzotyczny:
 
 
 

 
 
 

 
 
 
 


Fajne te farbki, co nie?

 

 


niedziela, 19 lipca 2020

Gra w zielone

Zauważyliście że od kilku miesięcy na ulicach nikt nie kicha ani nie pokasłuje? Lud strwożony groźbą linczu na tle strachu przed wirusem nawet nie chrumknie!
A zauważyłam to dlatego, że ostatnio z wielką brawurą i hukiem złamałam ten schemat, i zaczęłam na targu warzywnym tak kichać, ale to TAAAK KICHAĆ (bo mi zdradziecki wiatr napchał pyłu w nos dokładnie w momencie zakładania maski) że już myślałam oho, no to po mnie.
Już widziałam te wszystkie oczy zwrócone na mnie, już słyszałam te krzyki "na stos z nią!" "spalić!" "burn the witch!" Wyobra
źnia błyskawicznie podsunęła zgniłe pomidory rzucane w me utuczone kwarantanną ciałko, zapach benzyny z kanisterka galopującego w mym kierunku sprzedawcy podrabianych zapalniczek Zippo, tureckiego handlarza nylonem i tiulem z metra biegnącego z furkoczącymi na wietrze belami na podpałkę...

No ale jakoś mi uszło. Na sucho i bezpomidorowo. Widać ludek już się uodpornił jednak trochę. Wzmocnił konstrukcję psychiczną.
(Albo trafiłam na samych niewierzących)



Tak czy owak, przejdźmy z reala do świata wyobraźni:
Dzisiaj pokażę wam może coś akrylowego.



                                         (Tytuł roboczy "Voice of the forest")
 








Tadaaaam, akrylowy proces twórczy:



 Najsampierw ciapu ciapu, jasności i ciemności.






 Skałki, drzewka, zielenina naskalna:






 Promienie słońca, dosyć nieudolne:

 




 Pojawia się mieszkaniec kniei, ulotny duch puszczy
a la jeleń:






 Wyrastają liście:





I jeszcze więcej liści i innej zieleniny:





Ostatnie szlify, zdziebełka i inne paprotki:

  




 I tadaaaam, gotowe. Promienie słońca są totalnie porażkowe,
ale na swoją obronę powiem, że nigdy jeszcze nie malowałam promieni.




Za to jestem zadowolona bardzo z tego 
niecodziennego okazu fauny :D


 
 










No i tak to. Niech moc będzie z wami, kryzys gospodarczy nie dotknie, a idioci schodzą wam z drogi i wpadają do rowu.
Buziaczki
~(*♥*)~

poniedziałek, 16 marca 2020

A gdy zapadnie mrok, nie istnieje grzech.



[ale najpierw z innej beczki, personalnej]


Braki

Czegoś we mnie ubyło.
Ruchów serca,
burzy krwi,
tętna fal pod skórą.

Wichrów targających sinusoidą uczuć.

Odkrywam coraz więcej miejsc
pełnych pustki;
bez koloru,
temperatury ciała,
smaku emocji.

Mnożą się tam pęcherzyki próżni,
pochłaniając żywą niegdyś tkankę synaps,
unoszą się bezgłośnie
w wyschniętych źródłach woli życia.

Idę suchym korytem rzeki krwi
ale nie wiem,
czy prowadzi do bijącego jeszcze gdzieś strumienia,
czy w labirynt
bez końca
o coraz węższych
i ciemniejszych
korytarzach.



A może po prostu jesteś stara Joanno, i robisz dramat.
Hy hy.



Terapeuta twierdzi, że to w wyniku nawałnic i huraganów emocjonalnych, w których żyłam przez prawie rok. Zmęczenie materiału. Że to normalne że teraz nic mnie nie tyka (ani pozytywy ani negatywy) jeśli dawka emocji jest mniejsza niż dwie kreski od śmiertelnej.
Dobrą stroną tego jest to na przykład, że mam w doopie coronę. Przyjdzie to przyjdzie, skosi to skosi, whatever. Myję ręce, unikam zgromadzeń i cierpliwie umieszczam w kalendarzu kotwice wykute z pozytywnych wydarzeń i myśli dnia, choćby tych najmniejszych. Podobno ma pomóc, choć nie na wirusa niestety.

Jakby nie było to jakby wiosna drogie misie, kwiatki, rabatki, radosne bąki w parku (te na kwiatkach też)


 ~(*o*)~


xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx 





[to teraz na temat]

Przy naszej ulicy leży sobie taki głaz narzutowy -  niezbyt duży, ale zawsze to jednak najwyższe wzniesienie w znacznym promieniu naszej plaskatej okolicy -  i wszystkie psy na dzielni za punkt honoru uważają oznakować swój teren właśnie na czubku tego głazu.
Coś jak zatknięcie dumnie powiewającego sztandaru na wrażym terenie, w punkcie zewsząd widocznym.
I niestety wielu psich właściceli nie zwija tego oflagowania, choć woreczki miasto nadal rozdaje za darmo. Nie wiem, może mimo wątpliwych walorów estetycznych tego triumfu są jednak tak troszkę, no troszeczkę, dumni z osiągnięć pupila?
W każdym razie efekty zdobycia szczytu przez oddział czworonożnych taterników leżą i zbierają się tak od jednej ulewy do drugiej. Właśnie jest trzeci dzień po, więc kolejna runda trwa w najlepsze.

Wiosna, wiosna - wiosna, ach to ty!

Ale nigdy nikogo nie przyłapałam na gorącym uczynku - widać jak zwykle uczynek niecny praktykuje się pod osłoną nocy.

To teraz kilka nocnych obrazków:









 









----------------------------------------------------------------------















----------------------------------------------------------------------




 





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...